piątek, 20 marca 2015

A to juz tyle czasu minęło...?

Witamy :-)

Nie wiem jak Wam ale mi ostatnio bardzo szybko czas leci. Bardzo, bardzo szybko. Straszliwie szybko. Każdy dzień pędzi jak szalony. Jeszcze wczoraj myślałam o blogu, że dawno nic tutaj nie pisałam ale zaraz po tym spokojnie pomyślałam:  no ale przecież ostatni post był jakoś w styczniu, wiec to dopiero miesiąc jak nic się tu nie pojawiło. A potem nagle rzut oka w kalendarz i … what?!  Jaki post w styczniu skoro ostatni był w grudniu?! Jaki miesiąc skoro minęło już trzy miesiące?!  No nieźle.
Tak więc spieszę z wyjaśnieniem i podzieleniem się z wami co tam u nas się zadziałało w ciągu tych, nomen omen, trzech miesięcy. Nawet myślę, że podzielę to na dwa osobne posty (może trzy).



Zielona Góra.


Przez całą zimę czekaliśmy na śnieg, bo będąc w Karpaczu Hato w śniegu się zakochał. Nareszcie poczuł odpowiednią dla niego temperaturę i wilgotność. Niestety o zakopywaniu psa w zaspach mogliśmy jedynie pomarzyć, bo we Wrocławiu śnieg był ale niestety nie w takich ilościach, które by nas zadowoliły (czyli ilość która wymaga kopania tuneli, pozwala zbudować igloo, tudzież powoduje zamknięcie wszystkich urzędów, firm i banków ;-P)
Na szczęście Hato i nasze, zimę znaleźliśmy w Zielonej Górze. Od dawna planowaliśmy wycieczkę tam do naszej kochanej rodzinki ( pozdrowienia dla Mikołaja i Edyty :-*).  Znaleźliśmy więc wolny weekend pod koniec stycznia i ruszyliśmy. Na początku mieliśmy małe obawy jak Hato zniesie podróż pociągiem, ponieważ do tej pory jechał tylko raz i to dosyć krótką trasę. Podróż pociągiem do Zielonej Góry trwa ok 3 godzinki więc musieliśmy się dobrze przygotować do tego. 
Z Hato mamy na razie jeden podstawowy problem, który w pewien sposób utrudnia nam życie. No, może nie utrudnia ale trochę ogranicza niektóre możliwości. Hato panicznie boi się tramwajów. Ale tramwajów na przystanku. Gdy idziemy wzdłuż ulicy po której jedzie tramwaj jest ok, Hato ma to ogólnie gdzieś i zajmuje się innymi rzeczami. Ale gdy mamy podejść na przystanek, na którym stoi tramwaj albo tylko nawet przejść obok, jest masakra. Nie ma siły, która pozwoliła by go tam zaciągnąć. Technika małych kroczków też się nie sprawdza. To jest temat do przepracowania, i na pewno się nad tym skupimy. W każdym razie, wracając do tematu, miałam obawy, że skoro boi się tramwajów to co w takim razie będzie z pociągiem? Przejrzałam nawet różne blogi gdzie były opisywane dobre rady na przewiezienia psa w pociągu, aby nie narobić sobie i innym kłopotu. Na szczęście nie było źle. Co więcej mogę odważnie stwierdzić, że było bardzo dobrze i tak naprawdę nie było czym się martwić. Jak było? Z Markiem umówiliśmy się na PKP -  ja miałam tam dojechać od razu po pracy, a on z Hato miał przyjść pieszo z domu. Jest to dosyć długa trasa na PKP, ale z uwagi na lęki tramwajowe Hato nie ryzykowaliśmy tej opcji. Z drugiej strony długi spacer przed podróżą był idealnym rozwiązaniem aby Hato nie musiał się później męczyć z pełnym pęcherzem. Na PKP Hatko był lekko zdezorientowany z uwagi na dużą liczbę ludzi, która po prostu tam była (jak to na PKP w piątek późnym popołudniem -norma) ale tez dużą liczbę osób, która go zaczepiała (Hato zawsze zwraca na siebie uwagę - norma) no i nowe miejsce. Samo wejście do pociągu tez było ok. Jedyny problem jaki mieliśmy na początku to taki, że ostatni wagon ( ten dla podróżnych z większym bagażem i psami), był zajęty przez grupkę głośnych Rumunów, którzy chyba sobie tam urządzili palarnię i pijalnię napojów wysokoprocentowych. Nie mieliśmy zatem ochoty siedzieć z nimi trzech godzin więc musieliśmy się ulokować w dosyć zatłoczonym, normalnym wagonie. Na szczęście po kilku podwrocławskich stacjach, wagon na tyle się opróżnił, że mieliśmy dla siebie oba siedzenia.  Czasami mam wrażenie, że zimą PKP przechodzi od skrajności w skrajność. Czasami w wagonach można zamarznąć, okna są zaszronione, a w toaletach wieje i zacina śniegiem. Tym razem PKP postanowiło nas ugotować na twardo. Grzejniki zainstalowane pod siedzeniami dawały taką temperaturę, że byłam pewna, że derma, którą obite były siedzenia, stopi się zaraz w jedną tkaninę z moimi jeansami. Od otwarcia okna powstrzymywały mnie jedynie ostre spojrzenia rzucane przez grupę  dziarskich 60tek siedzących  obok, wachlujących się gazetami i rozpinających coraz głębiej swoje bluzeczki. Wiecie, jeśli chodzi o mnie to luz, najwyżej się spocę albo będę mieć nadtopione spodnie. Ale dla Hato, który leżał na podłodze rozwalony na supermena, gdzie z dwóch stron dostawał porcję gorącego powietrza, dla którego komfort termiczny jest przy temperaturze poniżej 0 st C., to była lekka przesada. I tak naprawdę tylko o niego się wtedy martwiłam. A do tego, my, głupki totalne, nie wzięliśmy jego miski więc nie miał się z czego napić podczas podróży. Musiał pić nam z ręki i jakoś dotrwaliśmy do końca.

Tak Hato spędził większą część podróży, z dwóch stron dogrzewany przez piecyki znajdujące się pod siedzeniami.





A w Zielonej Górze ŚNIEG! DUUUŻO ŚNIEGU. Już w czasie podróży mój brat pisał mi smsem, o tym śniegu ale myślałam, że to będzie coś jak u nas, czyli pewnie chwilę posypało, zaraz się stopi  i będzie sucho. Ewentualnie błoto. Ale nie. W Zielonej sypało już od dobrych kilkunastu godzin więc było biało, były zaspy a Hato od wyjścia z pociągu do dotarcia do domu co chwile nurkował w śniegu aby jak najwięcej nabrać do pyska i się schłodzić po podróży. Do Zielonej Góry dotarliśmy dosyć późno więc wieczór spędziliśmy już na spokojnie w rodzinnym gronie, ciesząc się, że nareszcie się widzimy. Następnego dnia, mieliśmy plan w pełni wykorzystać daną nam pogodę i wybraliśmy się do nieopodal znajdującego się parku a właściwie lasu. Za to uwielbiam Zieloną Górę. Jest to świetnie zagospodarowane miasteczko, gdzie na każdym kroku znajdują się fajne miejsca do spędzania wolnego czasu (np. deptak, palmiarnia), albo trochę dalej rozległe tereny zielone, głównie lasy, gdzie można spędzić cały dzień odcięci od gwaru miasta. I właśnie w takie miejsce się wybraliśmy. Nie muszę Wam mówić, że Hato był przeszczęśliwy. Las jak to las, z dala od samochodów i innych ludzi, więc spuściliśmy Hato ze smyczy aby mógł poszaleć, wybiegać się gdzie chce i poudawać dzikiego zwierza (w takich miejscach najlepiej mu to wychodzi). Nie będę się tu rozpisywać o całym spacerze, tylko pokażę Wam zdjęcia – one oddają wszystko.  


















Najpiękniejszy uśmiech na świecie 


Dziki zwier vol1.




Dziki zwierz Vol2.



Po spacerze padli wszyscy i to dosłownie ;-)


Weekend minął szybko i znowu czekała na nas podróż pociągiem. Ale było ok. Mieliśmy dużo miejsca w ostatnim wagonie.  Po jakimś czasie dosiadła się inna parka z pieskiem – szczeniakiem harta. Wracali z jakiejś wystawy ale i Hato i ten Mały, byli chyba zbyt zmęczeni aby się porządnie zapoznać. Nie nalegaliśmy na to, więc Hato głownie spał a my znowu cała drogę rozgrywaliśmy partie w 1000 :-)


A, o czymś nie wspomniałam. Hatko nareszcie dostał kaganiec. Z uwagi na problemy, które kiedyś mieliśmy w MPK we Wrocku, uznaliśmy, że to jest rzecz niezbędna, zwłaszcza, że planujemy wiele podróży z Hato no i po prostu musi to mieć.  Z wyborem kagańca nie mieliśmy problemu, bo Marek od początku wiedział, ze najlepszy będzie kaganiec fizjologiczny. Kaganiec ten jest tak skonstruowany, że pies może w nim otwierać pysk jak chce, może pić wodę i się normalnie wentylować. Są akceptowane przez większość psów, bo po prostu im nie przeszkadzają. Kaganiec może się wydawać za duży ale taki ma być. Jest on zawsze dobierany pod rasę zgodnie z wymiarami pyska. Dodatkowo, jak na swoją wielkość kaganiec jest lekki, zbudowany z powleczonego metalu, dzięki czemu zimą nie przymarza do psiego pyszczka. Hato nie protestuje gdy mu go zakładamy i nie panikuje.  Więc wszyscy jesteśmy zadowoleni.







Uff, notka długa, chyba najdłuższa ze wszystkich. Mam nadzieję,  że się nie zanudziliście. Wszystkich, którzy czytają naszego bloga zachęcam do polubienia Hato na Facebooku klik. Dzięki temu będziecie mogli poznawać Hato na bieżąco, bo co chwile coś tam wrzucam  :-) 


Miłego dnia i już teraz możecie wypatrywać nowego posta, będzie lada chwila :-)